*
Prolog *
Zima.
Pora roku, w której wszystko zamarza, ginie. W zimie wszystko jest pięknie
oblodzone lub pokryte szronem. Podczas zimy wszyscy ubierają się cieplej niż
podczas innych pór roku, gdyż temperatura, nie jest przyjemna dla ludzi. Czasem
jest tak, że przez nią i przez śnieżycę, niektórzy nie idą do pracy, szkoły,
przedszkola. Pora roku, w której szron maluje na szybach obrazy i malowidła.
Pora roku, w której po lodowych soplach spływają samotnie krople wody. Pora
roku, w której na drzewa i ziemię spada biały zimny puch, nazywany śniegiem. Pora
roku, której większość nie lubi.
Lecz
większość to nie wszyscy...
Dzieci.
One wprost uwielbiają tę porę roku. Kiedy tylko wyjrzą przez okna swoich domów,
i zobaczą, że na ziemię spadł ten świetnie lepiący się biały śnieg, ubierają grube
spodnie, kurtki zimowe, wełniane czapki i szaliki, ciepłe buty oraz rękawiczki,
aby móc wyjść na zewnątrz i ulepić bałwanka. Proszą mamę aby dała im jakiś
niepotrzebny szalik, garnek i guziki, z których zrobią oczy i szeroki uśmiech. Czasem
jednak, dzieci, niekoniecznie te małe, wychodzą ze znajomymi bądź przyjaciółmi
by zrobić bitwę na śnieżki. Często tym pełnym nadziei i wiary, ukazuje się
18-letni chłopak o białych włosach, niebieskich oczach i po części oblodzoną
laską w ręku.
-Jack
Frost! -krzyknie jakieś dziecko.
Tajemniczy
chłopak uśmiechnie się i ulepi ze śniegu śnieżkę, którą rzuci, w któreś z
dzieci.
Bowiem
jest Strażnikiem; Strażnikiem Zabawy.
~-~
Lecz
przejdźmy na drugi koniec świata...
Anglia.
Po
raz pierwszy w życiu Rachel na ziemie Anglii spadł biały puch. Dziewczyna choć
w wieku 17 lat była zachwycona nowym zjawiskiem.
Podeszła
do okna i zaczęła marzyć o wyjściu na dwór. W głowie zaświtał jej pomysł;
ulepić bałwanka. Nie takiego zwykłego. To miał być Bałwanek świąteczny, gdyż
niedługo miały być święta Bożego Narodzenia. Pobiegła na dół schodami, do
pokoju jej starszej przyrodniej siostry.
-Veronica,
veloce, veloce! Śnieg spadł!
Wchodząc
do pokoju zobaczyła, że jej siostra siedzi na parapecie i patrzy przez okno z
zachwytem. Zwróciła twarz ku siostrze. Miała uśmiech na twarzy. Po chwili
zeszła z parapetu. Rachel wiedziała co to znaczy. Wybiegły z pokoju Veroniki do
hallu gdzie ubrały kurtki i buty zimowe.
Pierwszą,
która zanurkowała w śniegu, była Rachel. Zrobiła aniołka w białym puchu, jak to
robią dzieci z innych krajów. Zaczęła się śmiać do łez ze szczęścia. Jej
marzeniem z dzieciństwa było zanurzenie się w puszystym śniegu, którego nie
doczekała się w poprzednich zimach.
-Veronico,
czyż to nie jest cudowne? -spytała machając rękami tworząc na śniegu skrzydła
aniołka.
Brak
odpowiedzi. Rachel wstała i otrzepała się ze śniegu.
-Veronica?
-zawołała siostrę lecz nie usłyszała odpowiedzi. -Veronica? -powiedziała
zwracając się przodem do swego domu.
Nagle
poczuła, że coś zimnego, i twardego uderza ją w plecy. Zwróciła się w stronę
ataku. Ujrzała swą siostrę, wyglądającą zza drzewa. W ręku trzymała kulę ze
śniegu. Obie dziewczyny uśmiechnęły się równocześnie.
Veronica
rzuciła śnieżką w siostrę, po czym ukryła się za drzewem, lecz Rachel uniknęła ciosu.
Schyliła się by ulepić kule śnieżne. Miała ,,amunicję'' w pogotowiu; czekała aż
Veronica wychyli się zza nagiej rośliny. Kiedy zobaczyła głowę wychylającą się
zza drzewa, rzuciła śnieżką. Kulka uderzyła Veronicę z bok.
Bitwie
przyglądała się przez okno matka obu dziewczyn, po czym zawołała:
-Veronica,
Rachel! Na obiad.
Rachel
przestała naparzać siostrę śniegiem i pobiegła do drzwi wejściowych domu. To
samo zrobiła Veronica. Zdjęły z siebie kurtki i kozaki. Zobaczyły mamę
schodzącą ze schodów i kierującą się do kuchni.
-Chodźcie
dziewczynki. Dzisiaj nuggetsy z kurczaka w sosie czosnkowym i ziemniakami. A na
deser ciasto cytrynowe.
Dziewczyny
ruszyły za matką, nie mogąc się doczekać aż będą mogły wyjść na dwór i
kontynuować bitwę na śnieżki. Rozłożyły talerze i sztućce na stole i usiadły
przy nim czekając aż nadejdzie posiłek. Usłyszały trzaśnięcie drzwiami; do domu
wrócił ojciec Rachel, a za razem, ojczym Veroniki. Kiedy wszedł do kuchni, na
szyję rzuciła mu się Rachel, mówiąc:
-Tato
wróciłeś! I jak w Kanadzie? Dużo śniegu?
-Tak.
Całe zaspy. Ale nie miałem czasu myśleć o tym jak cudownie by było, że by spadł
i tu. Dużo pracy. -powiedział zapracowany człowiek z worami pod oczami.
-No
ale ważne, że już wróciłeś. -powiedziała matka dziewcząt, i ucałowała męża w
policzek.
Wszyscy,
szczęśliwi i uśmiechnięci, usiedli i zaczęli konsumować posiłek. Tylko jedna
czarnowłosa dziewczyna była przygnębiona i nie jadła obiadu, na który czekała.
Brakowało jej ojca, ale nie tego fałszywego. Chciała trochę pobyć w
towarzystwie swojego prawdziwego taty. Wiedziała, że to nie możliwe, gdyż
siedział w więzieniu za zabicie pewnego mężczyzny, ale chciała go odwiedzić.
Ale przecież to proste, pomyśli większość z was, może pójść na rozmowę z nim.
Ale zbrodnia, którą popełnił stała się kiedy mieszkali w Szwajcarii, kiedy
Veronica miała kilka miesięcy.
Popatrzyła
chwilę na jedzenie ze smutną miną. Jej wyraz twarzy w chwilę się zmienił; na
złą. Odepchnęła talerz z usmażonymi kawałkami kurczakami i wstała od stołu.
-Nie
jestem głodna. -i odwróciła się na pięcie idąc do swego pokoju.
~-~
Puk,
Puk.
-Vera?
Do
pokoju o szarych ścianach i białych meblach weszła Rachel. Na rozkładanym łóżku
leżała Veronica. Z głośników wieży
wydobywała się piosenka Soko ,,We Might Be Dead By Tomorrow''.
-W
porządku? -spytała zamykając drzwi za sobą.
Veronica
spojrzała na nią lecz zaraz odwróciła się i powiedziała smętnym głosem.
-Jeżeli
przysłała cię mama nie masz po co przychodzić. Nie mam apetytu.
-Nie
przysłała mnie mama. -powiedziała siadając na łóżku siostry. -Rozumiem jest Ci
ciężko, ale choć postaraj się być miła dla taty.
-Twojego,
taty. -przerwała odgarniając włosy z twarzy.
-Tak.
-powiedziała Rachel po czym cisza zaległa w pokoju. -Proszę chodź ze mną i
skończmy obiad.
-Nie!
-krzyknęła Veronica. -Przepraszam. Nie powinnam być dla ciebie niemiła.
-Nie
musisz mnie przepraszać. -powiedziała spokojna Rachel. -Nie przejmuj się tym.
-powiedziała a jej siostra usiadła na łóżku.
Po
policzku Veroniki popłynęła łza. Rachel widząc to przytuliła siostrę, która
zaczęła płakać, z tęsknoty za ojcem.
-Pamiętaj,
że kiedy jest Ci źle możesz do mnie przyjść. -powiedziała Rachel opierając
głowę na ramieniu siostry nadal trzymając ją w objęciach. -Zawsze będę Cię
wspierać. Zawsze będę po Twojej stronie. -po jej policzku także spłynęło kilka
łez.
Veronica
pociągnęła nosem, i otarła łzy rękawem wyrywając się wcześniej z uścisku
siostry.
-Już
jest okej. -powiedziała podpierając się na łokciach. -Ale teraz przepraszam
Cię. Chcę pobyć sama.
-Dobrze,
ale pamiętaj, że jutro idziemy do szkoły. I wtedy, nie będziesz miała czasu...
-Na
co? Na spędzanie czasu z Twoim tatulkiem? -spytała zdenerwowana Vera.
-Nie.
-powiedziała i chyliła się po siatkę. -Miałam na myśli łyżwy. -i wyjęła z torby
parę łyżew.
Wyraz
twarzy Veroniki zmienił się natychmiast. Uśmiechnęła się promiennie.
-Podobno
staw w parku zamarzł i świetnie się po nim jeździ. -powiedziała Rachel z
zachwytem.
-W końcu
nie na marne uczyłyśmy się jeździć na rolkach. -powiedziała i wzięła do rąk łyżwy.
-Zaraz. Od kogo są te łyżwy?
Popatrzyła
na siostrę przenikliwie. W końcu Vera stwierdziła.
-Są
od Twojego taty, prawda? -Rachel zamknęła oczy i potaknęła.
Veronica
westchnęła i odwróciła się tyłem do siostry.
-Chciał
żebyś go polubiła! Co ma jeszcze zrobić? -spytała Rachel ze łzami w oczach.
-Nic.
-powiedziała chyląc głowę. -Dawno go polubiłam.
-To
dlaczego dla niego taka jesteś? -spytała powstrzymując płacz.
-Bo...
Bo on tak bardzo mi przypomina ojca. A nim... A on nim nie jest. -powiedziała nadal
trzymając w dłoniach łyżwy.
-Myślę,
że powinnaś mu powiedzieć, że go zaakceptowałaś. -powiedziała Rachel i Veronica
zwróciła się do niej przodem.
-Też
tak myślę. -powiedziała i dwie siostry wyszły z pokoju.
Weszły
do kuchni, gdzie był sam ojciec Rachel.
-Tato.
-powiedziała Rachel a pan Caldo skierował głowę ich stronę. -Veronica chciała
Ci coś powiedzieć.
Veronica
wystąpiła o krok.
-Raffaele.
Chcę Ci coś powiedzieć. -rzekła nie bardzo wiedząc co mu powiedzieć. -Otóż chcę
przeprosić, że momentami byłam, no wiesz, nieprzyjemna. Wybaczysz mi?
Raffaele
uśmiechnął się i przytulił obie dziewczyny.
-Oczywiście,
że Ci wybaczę.
Wszystko
było dobrze.
~-~
-Świetnie
Ci idzie Rachel! -powiedziała Veronica jeżdżąc sprawnie wokoło siostry.
Rachel
powoli uczyła się umiejętności jazdy na łyżwach. W końcu odważyła się spróbować
szybciej pojechać. Szło jej idealnie. Chciała zajść jednak jeszcze dalej;
przesunęła płozą po lodzie robiąc piruet i zatrzymując się. Prawie straciła
równowagę, ale przed upadkiem uchroniła ją Veronica.
-Może
pójdziemy do kawiarni napić się czegoś na rozgrzanie, a potem będziemy mogły kontynuować
jazdę.
-W
porządku. -powiedziała Rachel i poszły nadal w łyżwach po kilkucentymetrowym
śniegu.
W
kawiarni Rachel zamówiła zieloną herbatę, a Veronica kawę.
Dziewczyny
rozmawiały o różnych rzeczach, na przykład o tej zimie.
-Och
cudownie by było, gdyby każda zima tak wyglądała! -zachwycała się Rachel. -Dookoła
śnieg, lód na wodach stawów, i sople na dachach budynków. Dałabym wszystko,
żeby mieć co roku taki piękny widok!
Te
słowa popiła herbatą w porcelanowej filiżance.
-Też
tak uważam. -powiedziała równie zachwycona Veronica. -Tyle, że trochę za zimno.
-powiedziała i skrzywiła się na te słowa.
Do
ich stolika podszedł kelner.
-To
rachunek dla pani. -powiedział i wręczył Rachel skurzane opakowanie, w którym
chował się paragon. Uśmiechnął się do Rachel i poszedł do innych klientów.
-Rachel!
-szepnęła Veronica, kiedy kelner oddalił się od ich zasięgu. -Widziałaś jak na
Ciebie spojrzał?
-Na
mnie? -spytała zdziwiona dziewczyna.
Vera
spojrzała na skurzane opakowanie.
-Założę
się, że w środku na paragonie, czeka na
ciebie jego numer.
-Hah.
Nie sądzę. -otworzyła i na odwrocie paragonu widniał numer telefonu.
-Mówiłam.
-powiedziała hardo Veronica.
Rachel
schowała paragon do portfela, z którego zaraz wyjęła 10 funtów, które włożyła
do opakowania.
Dziewczyny
wstały od krzeseł i ponownie poszły na lodowisko.
~-~
Na
lodowisku pojawiło się więcej ludzi między innymi dzieci uczące się jazdy na
łyżwach. Po paru minutach, zza chmur wyjrzało słońce. Natychmiast zrobiło się
cieplej. Wszyscy, łącznie z siostrami, zeszli z tafli lodu, gdyż w każdej
chwili mogła pęknąć. Dopiero po paru minutach zobaczyli, że jedna dziewczynka
nie zeszła z lodu. Zaczęli nawoływać ją, lecz ona nic nie słyszała gdyż miała w
uszach słuchawki. Rachel postanowiła po nią pójść. Veronica dyskutowała z nią,
że to niebezpieczne, ale ona uparła się; musiała po nią pójść.
-Ale
uważaj. -powiedziała Veronica.
-Dobrze.
-rzekła i stanęła na tafli lodu.
Poczuła,
że płozy łyżew nurkują w lodzie. Nie zlękła się jednak; teraz najważniejsze
było uratowanie dziecka. Była już zaledwie 3 metry od niej, więc krzyknęła:
-Dziewczynko!
-dopiero teraz usłyszała. -Lód się topi, musisz zejść. -powiedziała Rachel i
wskazała ręką na słońce.
Dziewczynka
posłusznie zaczęła kierować się do brzegu. Przed nią pojawiła się pierwsza
przeszkoda; lód pękł. Słońce zaszło i Rachel poczuła, że lód pod jej nogami
robi się twardszy.
-Chodź
w takim razie do mnie tutaj.
-Ja...
Ja nie dam rady. -orzekła dziewczynka, gdyż przed nią pojawiła się kolejna
szczelina.
-Po
prostu weź mnie za rękę. Ja cię pociągnę tutaj gdzie lód jest twardszy. Wtedy
będziesz bezpieczna, dobrze? -i wyciągnęła rękę ku niej.
Dziewczynka
wzięła ją za rękę, lecz nadal bała się przeskoczyć. Rachel ,więc pociągnęła ją
do siebie. Jednak sama straciła równowagę. Wpadła do wody uderzając głową o
krę. Ostatnim co usłyszała był rozpaczliwy okrzyk Veroniki:
-Rachel!
Później
nie pamiętała nic. Opadła na dno stawu, pogrążona w mroku.
Mam
nadzieję, że podobał wam się * Prolog *, nad którym dużo pracowałam. ;)
Rozdział I pojawi się 9 października. O zmianach w planie będę pisać w zakładce * O
Blogu *.
Jeżeli
podobał Wam się * Prolog * zostawiajcie komentarze, polecajcie bloga swoim
znajomym.
1
KOMENTARZ = 1 UŚMIECH